Wróciłam! Nie powiem, po takiej przerwie ciężko jest wrócić i znaleźć
motywacje do ponownego pisania;) Jak obiecałam ostatnio, post miał być o mojej
znajomości języka i tak o to opisałam, jak to było na samym początku ze mną :)
Jako że nie miałam większych problemów z angielskiego w liceum( oprócz problemów ze zrozumieniem), jakoś zbytnio się tym nie przejmowałam przed wyjazdem i powtarzałam sobie, że jakoś to będzie i napewno sobie poradzę.Miałam bogaty zasób słownictwa, który wrazie czego mogłabym skleić jakoś do kupy. Byłam zdziwiona na jakim poziomie jest mój angielski, po przylocie do Nowego Jorku na orientation.
Nie było świetnie i nie było tragicznie, także to podtrzymywało mnie na duchu, że jednak dam sobie radę. Jako że miałam problemy ze zrozumieniem w szkole, to o dziwo tutaj poszło mi o wiele lepiej, gdyż rozumiałam 80% to, co do mnie mówili.
Nie uśmiechało już mi się po przylocie do LA. Wszystko stało się bardziej
straszne i poważne, kiedy to trzeba było otworzyć konto w banku czy pójść do
szkoły lub zacząć prawdziwą konwersację z dzieciakami lub hostami. Dopiero
wtedy zaczęła się blokada językowa. Z poziomu “ Kali jeść i Kali pić” przeszłam
na poziom yes, no, sure i no problem. To
słownictwo opanowałam bez wątpienia do perfekcji. Pewnie było to spowodowane
tym, że akcent jakim Kalifornijczycy władają, zdecydowanie różni się od
Nowojorczyków. Określe ten akcent jako “ mówią jakby chcieli a nie mogli”. Z
80% rozumienia na szkoleniu, spadłam na 30%. Szczególnie miałam problemy ze
zrozumieniem mojego hosta lub starszego host dzieciaka. Host należał właśnie do
tej grupy z “rozlazłym” akcentem. Kiedy do mnie mówił, miałam wrażenie, że moje
bębenki uszne natychmiast się zamykają, przez co nic nie słyszałam a mój mózg
przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia. Aż przestałam się pytać po raz 10-ty
co miał na myśli i udałam, że wszystko zrozumiałam co powiedział, a host
dzieciakowi odpowiadałam poraz setny pytając “ Oh really?” udając, że
wiedziałam, co powiedział. Jeszcze
bardziej tragicznie było, kiedy przyszło pójść do banku z hostem. Osoba, która
zakładała mi konto, mówiła z prędkością światła a mój mały mózg nie nadąrzał
przetwarzać te informacje. Przez co, host-osoba, której wcześniej nie
rozumiałam, nagle zaczęłam rozumieć- stał się dla mnie tłumaczem. Nie miałam
żadnych obaw, co do podpisywania dokumentów, bo raczej host nie pozwoliłby mi
podpisać coś, co by mnie wpakowało w jakieś kłopoty ;) Jestem bardzo wdzięczna
mojej host rodzinie, za cierpliwość co do mojego poziomu języka. Starali się za
każdym razem tłumaczyć mi coś, czego nie rozumiałam, mimo jeśli musieli to
powtorzyć, raz, dwa czy trzy razy.
Już nie mówie o problemach ze
zrozumieniem podczas oglądania filmów. Uwierzcie czy nie, ale filmy doprawiały mnie
o niesamowity ból głowy. Moje skupienie sięgało maksimum, a filmów nie zdołałam
oglądać dłużej niż 15 min. Blokada językowa dała się we znaki prawie wszędzie,
nawet kiedy robiłam zakupy i kasjer się pytał “ Hi, how are you”, to moje
przerażone oczy musiały dać mu do zrozumienia, że nie jestem stąd. Niezauważalnie,
z biegiem czasu (2-3 miesiące po) zaczęłam rozumieć coraz więcej. Zaczęłam też
się powoli rozkręcać z mówieniem, w końcu przeszłam na ten wyczekiwany poziom “
Kali jeść, Kali pić”. Niewątpliwie, dużo pomogła mi klasa językowa. Zauważalne
zmiany językowe były widoczne po roku. Jestem tutaj już ponad 2 lata i śmiało
mogę powiedzieć, że mój angielski jest nie o jeden ale dwa nieba lepsze w porównaniu co było na początku;) Bez
żadnych obaw mogę iść do banku lub załatwić bardziej formalne rzeczy. Filmy czy książki nie wydają mi się już takie straszne, a wręcz przeciwnie,
dają mi wiele przyjemności. 2 lata jest wystarczające, żeby biegle władać
językiem, ale to nie znaczy, że wszystkiego zdołamy się nauczyć przez ten czas.
Jak widzicie, uczony angielski w szkole wychodzi dopiero na miejscu, kiedy
mamy styczność z angielskim na co dzień. Ale to nie znaczy, że słaba znajomość
języka uniemożliwia nam wyjazd. Właśnie taki wyjazd ma na celu podszlifowaniu
angielskiego i tym powinnyśmy się kierować a nie obawiać, że nie damy sobie
rady. Zamiast tego, powinnyśmy być z siebie dumni, że nawet ze słabym językiem
jesteśmy na tyle odważni, żeby wyjechać za ocean i się go uczyć. Uwierzcie mi,
zanim się obejrzycie a przyjdzie wszystko Wam naturalnie, nawet będziecie śnić
w tym języku ;)
Do usłyszenia!
5 komentarze
W sumie wcale mnie nie dziwi to, co napisałaś, a sama jestem przekonana, że będę miała tak samo :).
ReplyDeleteja wyjechałam z bardzo słabym niemieckim, przed wyjazdem uczyłam się sama podstawowych zwrotów i słówek, które przydają się w życiu codziennym... na szczęście rodzina zgodziła się na początku bym mówiła do nich po angielsku, oni mówili do mnie w dwóch językach, potem tłumaczyli, gdy nie rozumiałam, ja mówiłam po angielsku, tłumaczyli mi na niemiecki i kazali powtarzać, potem tłumaczyli już niemiecki po niemiecku i... i ja zaczęłam mówić :) raz nawet udało mi się załatwić fachowca przez telefon - postęp był ogromny, a host rodzina jest szczęśliwa - eksperyment pt. au pair nie mówiąca po niemiecku dała sobie radę :)!
ReplyDeleteważne by się nie bać i dawać z siebie wszystko ;)
(okres negacji języka pojawił się u mnie po 3 miesiącach i trwał ok. 10dni, po nim nastąpił jednak przełom i właśnie wtedy zaczęłam bezproblemowo komunikować się po niemiecku)
Pooozdrawiam :)
Bardzo przydatny post, dzięki ! :)
ReplyDeleteSuper post !
ReplyDeleteJa też cały czas myślę, że jakoś tam będzie i się dogadam.
Już nie raz się przekonałam, że zajęcia "angielskiego" w szkole są całkiem inne niż praktyczne wykorzystanie go w życiu... Dlatego mam nadzieję, że mój plan z uczeniem się języka w USA powiedzie się ;)
Pozdrawiam ;D
Ja bedac obecnie 3 miesiac w Irlandii przyznam to samo. Filmy na poczatku były dla mnie udreka, teraz lubie je ogladac, chociaz czasami nie rozumiem... Ksiazki staram sie czytac codziennie ok godzine. Jesli nie znam słowka, zapisuje, tłumacze i co niedziela ucze sie ich na pamiec ;) Pomaga zdecydowanie ;)
ReplyDelete