Ci którzy mnie śledzą na Instagramie zapewne już wiedzą, Ci którzy jeszcze nie, to chciałabym się pochwalić moim małym osiągnięciem ( może nie w zupełności moim, ale w jakiejś tam jej części przyczyniłam się do sukcesu ;) ). Więc w jaki sposób znalazłam się w amerykańskim magazynie? Otóż jakiś czas temu dostałam propozycje do pozowania dwóch obrazów. Nie muszę mówić, że nie zastanawiałam się ani minuty, bo kto by nie chciał się znaleźć na moim miejscu, żeby widnieć we własnej osobie na obrazie. Pozowałam z czystej przyjemności, nie myśląc, że zostaną one odebrane w tak pozytywny sposób. Ale jak widać ciężka praca nie poszła w przysłowiowe pole, a została wynagrodzona w ten o to sposób. Oba obrazy zostały wyróżnione w krótkim czasie w American Art Collector. Dodatkowo, jeden z nich pojawił się jeszcze na pokazie obrazów.
Jeśli ktoś mnie się pyta, czy Ty w ogóle jadasz kobieto? Śmiało mu odpowiadam, że wychowałam się na mięsie, ziemniakach, chlebie i słodyczach. Że aż nawet z tych wszystkich wymienionych rzeczy, SŁODYCZE wyróżnie i napisze drukowanymi literami. Tak, to jest możliwe...taki chudzielec mały jak ja, potrafi pochłonić garści słodyczy. No powiedzmy, że trochę mi się to niestety skróciło będąc w Stanach. Nie z mojego wyboru, a z wyboru słodyczy jakimi tutaj predysponują. No więc tkwię tutaj taka "nieszczęśliwa", bo dosyć, że jedzenie ma wiele tutaj do życzenia, to jeszcze muszę się ograniczyć ze słodkościami.
Ale dla Was zrobiłam wyjątek i przetestowałam poniższe słodycze ze zdjęcia, żeby Wam co nie co przybliżyć, co oni tutaj sprzedają :D
No i proszę, witam Was już w 2014 roku. Po dwóch tygodniach urlopu, całkiem rozleniwiona wracam i zabieram się do działania.
Czas płynie nieubłagalnie i uwierzycie, że niedługo minie rok odkąd prowadzę bloga? Bo ja wciąż nie wierzę, że mój mały projekt na 2013rok przetrwał do dziś i jeszcze bardziej mnie to wkręca, co robię :)
Ale nie o tym mowa, bo jak zwykle zeszłam na inny temat. Stwierdziłam, że skoro mieszkam w LA i obeznałam się co nie co trochę tutaj, to czas na podsumowanie rzeczy, które lubię a które nie podobają mi się w LA ( bo i takie mają też miejsce).
No to może zacznijmy od tych pozytywnych stronach, bo jest ich więcej :)
- chyba każdy o tym wie, że odzież, kosmetyki i elektronika porównywalnie jest o wiele tańsza niż w Polsce
- klient nasz pan. Klient jest na pierwszym miejscu, wszystkie formalności w jakichkolwiek urzędach czy nawet w sklepach nie są stresujące. Nikt na nikogo nie krzyczy czy kogokolwiek obraża, a wręcz przeciwnie, rozmowa jest czystą przyjemnością, nawet jeśli angielski nie jest na wysokim poziomie